#Dylemat 2: Kiedy pęka serce i rozpada się świat – historia Arctosa
Król Arctos był prawowitym władcą planety Equilia, która od wielu obiegów wszystkich Equiliańskich księżyców, była nękana przez siły Młodej Usterii. W jaki sposób działali Usterzy – jest już nam znane z poprzedniego opowiadania o Esterze (link do wpisu o Esterze). Jednak w czasie w którym żył i rządził Arctos, Usteria dopiero zaczynała swój pochód po władzę w wieloświecie.
Na jej czele stała wówczas Melisandra – kobieta której nikt ze znanych Arctosowi ludzi nie widział – a o której jednakowoż krążyły różne legendy. Ponoć urody była przeciętnej – jednak wyróżniały ją umiejętności, które my na Ziemi identyfikujemy jako skłonność do czarnej magii. Rzekomo pod jej urokiem usterskie wojska rzucały się w wir najbardziej – wydawałoby się – skazanych na porażkę przedsięwzięć bitewnych i jakimś cudem zawsze wygrywały.
Equilowie byli niegdyś również wojowniczym ludem, który swój protektorat od dawien dawna rozciągał nad wieloma obasazrami wieloświata. Czas wielkich podbojów Equilia miała już jednak dziesiątki tysięcy lat za sobą. Funkcjonowała więc już w ukonstytuowanym dobrze osadzeniu, odcinając kupony od wielowiekowej pozycji, którą udało jej się wypracować. Kiedy Usteria rozstawiła swój pierwszy kaszram na jednym z księżyców, Equilianie z Arctosem na czele nie do końca zdawali sobie sprawę z kim się mierzą. Uważali, że szybko poradzą sobie z tematem niepozornie wyglądających intruzów. Nie mniej kiedy już nie tylko dyplomacja zawodziła, lecz również kinetycznie zaangażowana (wojskowa) siła – Arctos zrozumiał, że całej Equlii pali się grunt pod stopami, a niewinnie wyglądający przybysze są o wiele groźniejsi niż z pozoru mogłoby się wydawać.
Oliwy do ognia dolewał fakt, że Equilia stała się królestwem nieco ociężałym i rozleniwionym. Od wielu tysiącleci nikt jej nie zagrażał. Etos wojenny nie stanowił kanwy w oparciu o którą budowano kulturowe idiomy. Equilia żyła w symbiozie z wieloma światami – była raczej centrum logistycznym i cywilizacyjnym, koordynującym działanie różnych swoich obszarów. Przykładowo – w tematach naukowych korzystała z doświadczenia znanych już nam Menojczyków.
Obecność Usterów mnożących swoje wojenne kaszramy , pokazał wyraźnie że Wielki Equiliański olbrzym okazał się mieć gliniane nogi. Dlatego Arctos dnie i noce spędzał na naradach wojennych, a nadrabiających również organizacyjne braki, wypaczenia i niedociągnięcia wynikające z tego brzemiennego w skutkach rozespania.
Usterski kaszram nie był jednak jedynym zmartwieniem Arctosa. Arctos był również po uszy zakochanym mężem swojej żony. Miał to szczęście, że jego małżeństwo z Asztarte, było nie tylko układem politycznym jakich wiele – lecz jakimś cudem połączyła ich nuklearna relacja.
My na Ziemi nie bardzo rozumiemy co to znaczy. Nie mniej kiedy pojawia się między ludźmi nucleus, jest to jeden z największych darów jakie możemy otrzymać od wszechświata. Pielęgnowany i wspierany zamienia się w piękną roślinę, karmiącą tych pomiędzy którymi się wybudza, jak również całe pokolenia wyrosłe na jego glebie. Zaniedbany – skutkuje czymś niezwykle przytłaczającym, czymś co kładzie się cieniem na znacznym obszarze Przestrzeni. Jednak dla Equilian była to jasna sprawa.
Asztarte – bo tak miała na imię jego żona – była mu zawsze niezwykle oddana, nie mniej zaczął od jakiegoś czasu zauważać, coś zaczęło się w ich relacji zmieniać. Jej pełne dotąd ciepła oczy stały się jakby nieobecne. Unikała go, ucinała rozmowy. Znikała gdzieś całymi dniami tłumacząc, że zniszczenia dokonywane przez usterskie wojska zmuszają ją do wielu bezpośrednich interwencji wśród okolicznej ludności.
Nie mniej Arctos znał ją na tyle, że coś mu się nie zgadzało. Asztarte była niezwykle empatyczna, dlatego ta delikatność nie pozwoliłaby jej na długie przesiadywanie w trudnej astralnie atmosferze, bez uszczerbku na witalności i zdrowiu. A takowy uszczerbek jogo oczom się nie objawiał – choć początkowo tłumaczył to sobie swoimi długimi nieobecnościami w domu, jak również głową zajętą strategicznymi, politycznymi przemyśleniami.
Objawiał mu się natomiast z czasem widok częstych jej rozmów z Regentem, który podczas jego długich nieobecności pełnił niektóre jego obowiązki. Powiedzmy sobie szczerze – właściwie Equila od dłuższego czasu była pod zarządem Szerebora – gdyż tak brzmiało regenckie imię.
Szerebor był zaufanym człowiekiem Arctosa i ten żył święcie przekonany, że Szereborowe namiestnictwo w czasie królewskich, wielomiesięcznych wypraw będzie czymś dobrym zarówno dla niego jak i dla bezpieczeństwa królestwa. Komu bowiem nie zawierzać w trudnych momentach, jeśli nie przyjaciołom?
Kilka cykli później dzięki informacjom zaczerpniętym od zaufanego kapitana straży, Arctos uzyska potwierdzenie swoich najbardziej przytłaczających przeczuć. Otóż Szerebor w czasach bardzo długiej jego nieobecności zajmował się nie tyle wypełnianiem regenckich obowiązków, co wypełnianiem czasu Asztarte. Okazało się, że jest ona pod silnym jego wpływem i gdy było już oficjalnie wiadomo, że Regent zawiązał przeciw królowi spisek- Asztarte nie stanęła jednoznacznie po stronie męża. Zanim jednak zdrada wyszła na jaw, czuł jedynie że stawała się zimna, nieobecna. Arctos miał odczucie jakby była pod czyimś urokiem.
Dramatem dla niego był fakt, że przestrzeń układała się w taki sposób, że nie miał za wiele czasu na to, by poświęcić go na rozmowy z żoną. Tęsknił za nią strasznie. Jednak królestwo się rozpadało i jeśli nie byłby interweniował oraz nie gasił raz po raz „pożarów” w różnych jego częściach, Equilia stałaby się przeszłością. Również dlatego, że administracyjny porządek w niej przyjęty nie pozwalał poszczególnym obszarom na autonomiczne podejmowanie decyzji. Był zatem zmuszony osobiście uczestniczyć w wielu naradach dystryktów należących do Equiliańskiego królestwa, częstokroć oddalonych lata świetlne od siebie. Również po to by uelastycznić prawo i dać więcej autonomii poszczególnym regionom tak, by mogły skuteczniej bronić się przed usterską zarazą.
Na początku, kiedy jeszcze wszystko było między nimi po staremu, zabierał nawet ze sobą Asztarte. Jednak wkrótce oboje doszli do wniosku, że nie ma to sensu. Podróże, ogólne napięcie, odległość od domu oraz poczucie że mieszkańcy pozbawieni obu królewskich głów popadają powoli w panikę sprawiły, że razem z żoną doszli do wniosku, że lepiej będzie jeśli zostanie ona na Equilii, a Arctos będzie samodzielnie kontynuować misję. Ponadto – zostawił jej Szerebora w przekonaniu, że pod jego nieobecność przyjaciel dobrze się nią zajmie.
No i jak się domyślacie – niewątpliwie się zajął…. Skutkiem czego Asztarte nabrała dystansu do Arctosa. Teoretycznie nic się nie działo, jednak w tych krótkich chwilach jego powrotów na Equilię, zamiast wspólnie spędzać z nim czas – znikała w swoich komnatach. Jej oczy stały się nieobecne, puste, zimne. W dniu w którym wyszedł na jaw spisek – nie, nie to sprawiło że Duch go opuścił. To co sprawiło że stracił wiarę to fakt, że Asztarte w milczeniu i z kamienną twarzą stała wobec tego co działo się na tronowej Sali. Kiedy regenccy poplecznicy wyszli – ona co prawda została. Nie mniej nawet do niego nie podeszła, nie odezwała się ani słowem – tylko kiedy wszyscy wyszli, udała się do komnat tak jakby nic się nie stało.
Arctos miał teraz do wyboru dwie opcje: albo zostać na Equlii z żoną i próbować ratować tak cenne dla niego małżeństwo, albo kontynuować obowiązki królewskie i walczyć o zachowanie królestwa w całości. Szerebor bowiem zbuntował już kilka najbliższych stolicy dystryktów i Arctos wiedział, że na tym nie spocznie. Przed Equiliańskim królem otworzyło się widmo wojny już nie tylko zewnętrznej, lecz również wewnętrznej.
Jak myślicie – co powinien zrobić Arctos? Ratować małżeństwo, czy też królestwo? Co robić, kiedy rozpada się cały świat?